poniedziałek, 21 grudnia 2009

Historia Chmielnej - ogrody, kina, lekarze, podejrzane knajpki

Ależ się cieszę. Udało mi się zaprosić Pana redaktora Jerzego Majewskiego z Gazety Wyborczej, znanego warsawianistę do napisania kilku słów o historii ulicy Chmielnej. Jego tekst, który zamieszczam poniżej jest bardzo ciekawy - pokazuje historię ulicy przez pryzmat ludzi i wydarzeń. Tekst ten jest dopiero pierwszym z przewidzianego cyklu. Kolejne artykuły będą szerzej opowiadać nam o historii poszczególnych budynków :) Panie Jurku - serdecznie dziękuję i proszę o więcej :) Serdecznie zapraszam do lektury :)



HISTORIA

Chmielna świetność przeżywała w latach międzywojennych. Potem na, krótko na przełomie lat 50 i 60.  Przed 1939 r. słynęła z kabaretów, podejrzanych hotelików i lekarzy skórnych. Po wojnie, choć jej ważniejszy odcinek nazwano imieniem komunisty Rutkowskiego stała się bastionem prywatnej inicjatywy.

Od polowy lat 50 Chmielna to ulica o dwóch życiach, dwóch odmiennych obliczach. Budowa Pałacu Kultury rozkawałkowała ulice na dwie części. Pierwsza, ważniejsza, zaczynająca się przy Nowym Świecie kończy się na Domach Towarowych Centrum i Marszałkowskiej. Dalej ulica rozmywa się w przestrzeni Placu Defilad i otoczeniu Pałacu Kultury, Znika w wnętrznościach Złotych Tarasów by całkiem nieoczekiwanie pojawić się za Dworcem Centralnym. Ten drugi odcinek jest dziś bez znaczenia. Biegnie między blokami, pustymi placami i dwoma biurowcami. Przez dwa pierwsze, powojenne dziesięciolecia był częścią tak zwanego Dzikiego Zachodu. Na poły zrujnowanego zachodniego fragmentu Śródmieścia, przyłączonego administracyjnie do Woli.

Trzysta lat temu Chmielna była zwykłą drogą polną. Biegła przez należący ongiś do książąt mazowieckich ogród zwany Chmielnikiem. Dziś po ogrodzie nie ma śladu. Pozostała nazwa. W połowie XVIII wieku łączyła Nowy Świat ze Szpitalną, a w 1770 r. geometra Maciej Deutsch uregulował jej bieg aż do Twardej. W tamtym czasie nazwa Chmielnej źle się kojarzyła. A to za sprawą szczwalni czyli „Hecy”, wzniesionej w latach 1776-1782 z inicjatywy jubilera Ingermanna. Była to budowla z areną walk zwierząt. Usytuowana u zbiegu z Bracką powstała z drewna modrzewiowego. Choć urządzono tu lożę honorową dla samego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, to monarcha pojawił się tylko w dniu otwarcia budynku. Widowiska wypełniały polowania i walki zwierząt. Psy lub wilki szczuły grubego zwierza niedźwiedzia, dzika, łosia, borsuka lub jelenia… Po 1794 roku w szczwalni walki zwierząt urządzano sporadycznie. Na co dzień krwawe widowiska wyparły popisy cyrkowe. Cyrk rozebrano około 1852 roku. Wówczas to przy ulicy zaczęły dokonywać się ogromne zmiany.

Już wcześniej stanęło tu nieco kilkupiętrowych kamienic. Ale wzdłuż ulicy przeważały jeszcze sady i ogrody, a w miejscu dzisiejszego Pałacu Kultury jeszcze w latach 1840-43 radca stanu Jan Mitkiewicz wzniósł sobie rozkoszna willę w stylu gotyku angielskiego (proj. Andrzej Gołoński).

Jednak dwadzieścia lat później stanęło sporo nowych dwu, trzypiętrowych kamienic. Z upływem czasu było ich coraz więcej, tak ze ulica niemal na całej długości zabudowała się sporymi kamienicami. Najciekawsze pochodziły z pierwszych lat naszego wieku. Przed 1914 rokiem powstawały tu już wysokie, sześcio, siedmiopiętrowe budynki o rozbudowanych oficynach i podwórkach studniach.

We frontowych partiach tych domów mieściły się eleganckie, wielopokojowe mieszkania. Do naszych czasów przetrwało jeszcze sporo tych domów na odcinku między Marszałkowską a Nowym Światem. Rozmiarami wyróżnia się pięciopiętrowy dom dochodowy Banku Natansonów z 1910 r. (nr 26) Niestety jego fasadę w duchu wczesnego modernizmu oszpecono w trakcie powojennej odbudowy.

Starannie odnowioną, dość niezwykłą fasadę ma natomiast pobliska kamienica przy Chmielnej 30. Powstała latach 1905-6 wg projektu Jarosława Wojciechowskiego. I ma fasadę w stylu zakopiańskim. Przedwojenna Chmielna była przede wszystkim ulicą tanich hotelików, domów publicznych, teatrzyków ogródkowych i kabaretów. Chyba nie bez powodu ulokowało się tu również wiele gabinetów lekarzy ginekologów i specjalistów od chorób wenerycznych.

Partery kamienic ożywiały setki niewielkich, choć często solidnych sklepów. Im bliżej Marszałkowskiej i Nowego Światu tym było wytworniej. Mieli tu sklepy znani warszawscy szewcy: Struś, Kieliszek, Hiszpański i Kielman. Był też hotele.

Mazowiecki, Hiszpański, Litewski, Royal, Astoria, Terminus. Jedynym porządnym hotelem był Grand Hotel Garni pod 5, otwarty w 1893 r.. W jego pobliżu ulokowały się kabarety i teatrzyki rewiowe. Na tyłach kamienicy przy Chmielnej 9 od około 1877 roku działał popularny teatrzyk ogródkowy "Belle Vue", potem Fantazja. Dawano tu najprzeróżniejsze przedstawienia, niezbyt ciężkiego gatunku.

W latach 1904-1905 teatrzyk rozebrano wznosząc w jego miejscu obszerną salę kabaretu i dość drogiej restauracji obliczonej na publiczność zupełnie nieliczącą się z wydatkami.

W latach międzywojennych miejsce kabaretów zaczęły zajmować kina. Kabaret z restauracją pod 9 przebudowano na kino „Bałtyk”, a koło Hotelu Royal pod nr 33 w latach 1929-30 powstało duże kino „Atlantic” To drugie, choć usytuowane na tyłach kamienicy, w głębi podwórka, wyróżniało się nowoczesnością i zostało zaprojektowane przez znakomitych architektów Jerzego Sosnkowskiego i Juliusza Żórawskiego.

Przy ulicy oczywiście nie mogło zabraknąć cukierni. Najsławniejsza była Szwajcarska w kamienicy u zbiegu Chmielnej, Szpitalnej i Zgody. Założona w 1906 r. przez Karola Briesemiestra w miejscu wcześniejszej cukierni Starorypińskiego szczyciła się niezrównanymi pączkami tacowymi.

Druga wojna światowa obeszła się z ulicą stosunkowo łagodnie. Wprawdzie zniszczona została ponad połowa budynków, lecz część szybko odbudowano. W ruinach innych powstawały dziesiątki nowych sklepików. Przez gruzy, wypalone bramy, obok niebezpiecznie wiszących kawałków muru często wchodziło się do nowocześnie, wręcz luksusowo wyposażonych wnętrz sklepowych.

Ale reżim stalinowski coraz bardziej się zaostrzał, a prywatne sklepy znikały wraz z postępami „Bitwy o handel” mającej na celu likwidacje jakiejkolwiek, prywatnej inicjatywy w tej dziedzinie.

Jak wyglądała ulica w 1954 roku możemy przekonać się z niezwykle popularnej powieści „Zły” Leopolda Tyrmanda. Chmielna jawi się tu jako ulica dość wąska, ale za to brudna, zakurzona i brzydka, odpychająca i ciekawa gdzie życie kłębi się na uprzątniętych gruzach, w potrzaskanych kamienicach, prowizorycznie odremontowanych mieszkaniach i oczyszczonych ze zniszczeń podwórkach oraz klatkach schodowych.

Odcinek pomiędzy Bracką a Marszałkowska „trwał w swym ponurym, białawo-ceglanym kolorycie odartych tynków: stare kamienice warszawskiego śródmieścia. Pełne pompierskiej sztuczności z ubiegłego stulecia, obrosłe sztukateriami i balkonami (...) odrapane bramy o poobijanych stiukach w zielonkawej ongiś glazurze, norymberszczyzna secesyjnych fasad o poutrącanych zdobieniach. (...) Roiło się tu od małych, prywatnych sklepików i spółdzielni pracy: zegarmistrze, warsztaciki naprawy piór wiecznych i maszyn do pisania, wąskie sklepy z galanterią, koszulami, gorsetami, biusthalterami, tandetnie efektowną odzieżą zapinaną na niby ekscentryczne, błyskawiczne zamki, męskimi marynarkami z krzyczącego samodziału w grubą kratę.”

Ulica odżyła po 1956 r. „Dawnej, przedwojennej Warszawy nie ma, przetrwała Chmielna” - pisał Olgierd Budrewicz. Rzecz jasna miał na myśli nie całą Chmielną, lecz jedynie jej wschodni odcinek. Przemianowany na ul. Rutkowskiego.

Chyba trudno o większą sprzeczność między ówczesną nazwą a charakterem ulicy. Rutkowski, komunista, członek KPP i polityczny terrorysta, który dokonał zamachu na policjanta, raniąc przy tym kilka przypadkowych osób i ulica, która w powojennej Warszawie mogła uchodzić za rezerwat prywatnego handlu. Oczywiście, żadem szanujący się Warszawiak nie nazwał Chmielnej ulicą Rutkowskiego. I to chyba nawet nie z odrazy do patrona ulicy - Kto wiedział, kim był Rutkowski? - lecz z przyzwyczajenia.  Przedwojenna nazwa, jakoś tak silnie wbiła się w zbiorową pamięć, ze przetrwała wszelkie zmiany,

W roku 1956 obok maleńkich firm i zakładów, które jakimś cudem przetrwały bitwę o handel wyrosły nowe. „Chmielna rozkwitła szyldami reklamowymi, spęczniała pelisami, obuwiem, nylonem, koszulami i krawatami. Warszawscy kupcy - nuworysze, najczęściej niewiele mający wspólnego z godnymi właścicielami rzetelnych firm przedwojennych, zinterpretowali na swój sposób hasło: „Niech rozkwitają wszystkie kwiaty.” - pisał Budrewicz.

I rzeczywiście pojawiły się nowe pieniądze a wraz z nimi język, obyczaje i szyldy zdradzające pochodzenie przybyszy z Czerniakowa, z gmatwaniny ceglanych murowańców na Nowej Pradze, czy wręcz gdzieś spod Łochowa lub Garwolina.

Wystarczyło przejść koło jakiejś bramy, spojrzeć ku górze by ujrzeć szyld wymalowany na blasze koślawymi literami. „Biuro Usługowe ZGODA, kupno sprzedaż willy, domków, placy, kolonji oraz gospodarstw rolnych, w podwórzu na lewo I p, m. 12”

Starzy warszawiacy kręcili nosem na ortografię, ale szyld był dowodem na rodzenie się z gruzów nowej przedsiębiorczości. Prywatne biuro pośredniczące w obrocie nieruchomościami nie miało w tamtym czasie przed sobą wielkich perspektyw i szybko je zamknięto. Przetrwały za to dziesiątki sklepów z obuwiem, z konfekcją, a z czasem pojawiły się komisy. Całe mnóstwo komisów, w których można było natrafić na takie same bluzki, spodnie, sukienki z amerykańskich paczek, jakie trafiały się na słynnych, praskich Ciuchach.

Po Chmielnej tak jak i dziś chodziło się środkiem. To był deptak, na którym piesi zawsze mieli przewagę nad autami.

- Tu jest jak we Włoszech mówiła mi mama i zawsze idąc Chmielną wyobrażałem sobie, że tak muszą wyglądać uliczki w Rzymie czy Florencji. Chmielna zaczyna się przy Nowym Świecie. Na rogu po wojnie, w miejscu przedwojennej kamienicy Malinowskiego, wielkiej, wczesnomodernistycznej landary, która z winy korupcji ówczesnych urzędników wyrosła pośrodku jezdni. Teraz powstał nowy dom. Oryginalny, ale zarazem brzydki. Nad wąskimi witrynami nadwieszają się masy muru. Wszystko to kojarzyło się warszawiakom z ogromną półką na damską bieliznę i dom nazwano pod biustonoszami. Nazwa nie najgorsza, bo w mieszczących się tu sklepikach i komisach przez lata kwitł handel damskimi stanikami.

Wystarczyło jednak przejść parę kroków dalej by w podcieniu przedwojennej kamienicy natrafić na szacowną przedwojenną firmę szewską Kielmana.

Gdzie indziej „interes z butami prowadzą siostry Golc - donosił Aleksander Rowiński w swym antyprywaciarskim reportażu-opowiadaniu Anioły Warszawy, literacko nagrodzonym w 1969 r.

„Siostry Golc nie poznały świętych formuł nauki o prawach rządzących produkcją i podziałem dóbr. Niemniej robią biznes prosty i wydajny. Wiedzą, co komu i za ile,. Każdego dnia tłum elegantek napiera na ladę ich firmy. W państwowych sklepach tuziny damskich szpilek - kto to kupi? Fabryki spóźniają się o całe trzy lata, na bieżąco są panie Golc. Włoskie kopyta, francuskie wzory, angielski fason, co tylko dyktuje aktualna moda - w miesiąc po eleganckich żurnalach. Kurierzy sióstr Golc sprowadzają wzory z zagranicy” – pisał z ironią Rowiński.

Zaraz za Kielmanem działał (i działa nadal) sklep „Cepelii”. Wtedy na przełomie lat 50 i 60 Cepelia to był lepszy świat. Niby ludowo, siermiężnie i chłopsko, ale tak na prawdę to był istny rezerwuar przedwojennych inteligentów. Tu można było natrafić na designerskie meble, podane w ludowej wersji, na post ładowskie kilimy, na wycinanki zdobiące inteligenckie mieszkania.

Za „Cepelią” na przełomie lat 50 i 60 powstał placyk otoczony nowymi budynkami o elewacjach wykończonych klinkierem. To efekt przeprowadzonej wówczas, wielkiej modernizacji ulicy. Pośrodku małe zieleńce, murki oporowe, ławeczki. A w głębi małe prywatne sklepiki i zakłady rzemieślnicze. Szczotkarz, pracownie parasoli, zegarmistrz.

Dalej znalazła się przychodnia zdrowia, za nią kolejne sklepy, pracownie i komisy. Aż wreszcie najważniejsze miejsce na ulicy. Plac pięciu rogów, bez nazwy. Skrzyżowanie Brackiej, Chmielnej, dawnej Zgoda (teraz Hibnera) i Szpitalnej. Tu na rogu ulic w początku lat 60 stanął dziesięciopiętrowy budynek pensjonatu Zgoda dla zagranicznych firm. (proj. Andrzej Ilecki, Zygmunt Stępiński) W przyziemiu budynku otwarto duży, dwukondygnacyjny cafe - bar Szwajcarska. Wskrzeszono tradycję przedwojennej Szwajcarskiej

Nowa Szwajcarska była knajpą modną. Czymś w rodzaju socjalistycznej wariacji na temat włoskich Expresso. Posadzka w drobne czarne kafelki z białymi pasami. Wysokie, metalowe stołki bar wzdłuż ceramicznego bufetu. Metal, szkło, siedzenia z jasnego skaju, rtęciowe światło, kolorowe neony, wielkie okna. Ludzie, mnóstwo ludzi. Jedni przesiadują godzinami i wpadają na chwile wy wypić małą czarną. i biegną dalej. Chłopcy romansują z dziewczętami,. Podejrzane typy. Nobliwi panowie z teczuszkami szybko wertują Express Wieczorny i Życie Warszawy, albo z nabożeństwem wczytują się w „Przekrój”.

Jednym słowem samo serce ówczesnego miasta. Tętniące życiem, bijące swym wielkomiejskim garem. „Na rozdrożu - Chmielna, Szpitalna, Zgoda, Bracka - placyk, za tafla szkła bar kawiarniany Szwajcarskiej. Rano załatwiają tutaj swoje interesy koniki walutowe, wieczorem przybywa towar świeży i naperfumowany - ich dziewczynki, wyspane za dnia, gotowe do nocnej służby: bawić się, pić, kochać. Na narożniku bar Wygodny, przystanek trzeciej kategorii. Inwalida siedzi na wózku, koleś wyniósł mu z bufetu talerz gulaszu i setkę, nie z łaski, służy dawnemu królowi w fachu rozpruwania wagonów towarowych. Raz tylko król źle obliczył skok. Ucięło mu obie nogi. Wózek kiedyś tez lepszy miał. Zmotoryzowany, ale go z wielkodusznym gestem przepił. Teraz ma wózek na ręczną korbkę, kumple się złożyli - składkowy. Przed barem Wygodny w największy lipcowy skwar jego stała kompania płucze gardła czyściochą, pod piwko, w święta pod śledzika.  - pisał Rowiński.

Gdzie był bar Wygodny? Może w dawnej kamienicy Przepiórki. Małym domku z mansardą i co najmniej dwoma tuzinami maleńkich sklepików zawijających się wokół narożnika Chmielnej z Bracką. Domek był stary i koślawy. Zburzono go w początku lat 70 XX w.

Nieco dalej w nowym domu z początku lat 60 ulokował się sklep Milanówka z kolorowymi jedwabiami, a pod nr 34, po drugiej stronie ulicy można było natrafić na pracownie rymarską Kazibeta. I to podobnie jak Kielman szacowne nazwisko. Wspaniała tradycja i smutna, prl-owska codzienność. Aż wreszcie kino Atlantic. Już w trzecim wcieleniu. Pierwsze to było nowoczesne przedwojenne. Drugie, zaraz powojenne umieszczone w podwórku spalonej kamienicy.

Gdy w 1958 roku Olgierd Budrewicz pisał „Bedeker Warszawski” kino Atlantic skwitował jednym zdaniem - „lokal przeważnie w remoncie”. Kolejnej przebudowy kina, dokonano w początku lat 60 XX. Budynek rozbudowano. Częściowo zmieniono wystrój wnętrz. Urządzono też studyjną salę kina Non Stop. Ponownie na krótko kino uważane było za jedno z najpiękniejszych i najbardziej eleganckich w Warszawie. Wnętrza charakterem przypominały te przedwojenne. Najefektowniej prezentował się zaś wielki, niebieski neon zdobiący niemal całą fasadę.

Działo się to jednak już w czasie, gdy po dawnej parterowej marszałkowskiej nie pozostał najmniejszy ślad. Teraz w miej miejscu rosły nowe budynki Ściany wschodniej z domami towarowymi i trzema wysokościowcami. jeden z nich zamknął perspektywę Chmielnej. jego budowa trwała wolno i z niewykończonej wieży długo nad ulicą dudnił hałas budowy.

U schyłku PRL-u ulica zaroiła się małymi sklepami i pracowniami obuwniczymi. Teraz to one, nie zaś komisy nadawały szyk ulicy. Zaczęły znikać po 1989 r. Dziś ulica ma po części charakter deptaka z kawiarnianymi ogródkami i pewną liczbą sieciowych sklepów. Zaniedbana, zatraciła swój dawny charakter przegrywając z kretesem konkurencję z centrami handlowymi.

Jerzy S. Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum